Zacznijmy od zwrócenia uwagi na to, że niecierpliwienie i zniechęcanie się z powodu jakiegoś zła, które nam dokucza, zawsze ma charakter słabości z naszej strony i niełatwo mu się udrapować w pozory doskonałości: stąd i cnota cierpliwości nosi na sobie bardzo widoczne piętno pewnej mocy duchowej, dowodzącej doskonałego panowania nad sobą. To miał, niewątpliwie, na myśli św. Jakub, gdy pisał w swym liście: „A cierpliwość niech sprawi, aby uczynek był doskonały” (Jk 1,4)[1].
Inaczej rzecz się ma z niecierpliwieniem się na brak jakiegoś dobra, którego nie możemy się doczekać. Gdy chodzi nie o dobra czysto ziemskie, materialne, ale dobra duchowe, wiążące się ze sprawą Bożą, bardzo łatwo takie niecierpliwienie się może przybrać pozory gorliwości, ba, nawet świętego gniewu, podczas gdy jego brak może się wydać obojętnością na chwałę Bożą i na dobro dusz.
Otóż bardzo ważne jest, by zdawać sobie sprawę z tego, że gniew i niecierpliwienie się wypływające ze zniechęcenia to zupełnie co innego. Siła gniewliwa złożona w naszej naturze ludzkiej nieraz powinna być wprowadzona w czyn przez wolę, na to, aby zwalczyć przeszkodę stojącą nam na drodze do uzyskania wielkich celów naszego życia. Świadomie i celowo kierowana przez rozum i wolę, wypełnia ona bardzo ważne zadania w naszych walkach życiowych i nieraz, gdy chodzi o sprawy Boże, wybucha w cudownych przejawach świętego gniewu. W tym sensie czytamy w Psalmie: „Gniewajcie się ale nie grzeszcie” (Ps 4,5), a sam Zbawiciel dał nam w scenie wypędzenia kupczących ze świątyni (Mt 21) i w scenie karcenia faryzeuszów (Mt 23) doskonały przykład, jak należy wzbudzać w sobie gniew, gdy chodzi o sprawę Bożą.
W przeciwieństwie do takiego gniewu niecierpliwienie się i wybuchanie o byle co gniewem jest bezcelowym marnowaniem tej siły gniewliwej, albo dlatego, iż się nad nią nie panuje, albo też że się jej używa do jakichś celów egoistycznych, nic dających się podporządkować prawdziwym celom życia. Miłość własna w najróżnorodniejszych swych przejawach bardzo łatwo się maskuje pozorami gorliwości o chwałę Bożą lub też dobro bliźniego. Wystarczy zrobić krótki rachunek sumienia, aby sobie przypomnieć niejeden wypadek, kiedy np. niecierpliwienie się na brak owoców pracy lub na jej zbyt powolne i niedostateczne rezultaty było tylko wynikiem zawiedzionej miłości własnej, która liczyła, że zwróci na siebie uwagę i która potem umiała bardzo ładnie usprawiedliwić to niecierpliwienie się pozorami gorliwości o samą sprawę.
Nieraz szkodę podobnego niecierpliwienia się ponosi sam niecierpliwiący się, i to nie tylko przez to, że się ośmiesza w oczach otoczenia, które z czasem przejrzy motywy jego zniecierpliwień, ale i przez to, że marnuje na próżno swe siły i zniechęca się do dalszych wysiłków. Długomyślność jest tu nieodzowna, aby podtrzymać wolę i nie dać jej ulec zniechęceniu, które tak łatwo pociąga za sobą niecierpliwienie się.
Od posiadania długomyślności zależą w wysokim stopniu i cnoty miarkujące gniew, a więc łagodność, łaskawość lub wyższa od nich wyrozumiałość; ona to i cierpliwość są właściwą podstawą panowania nad sobą w dziedzinie opanowania poruszeń gniewu.
Ale też bardzo często niecierpliwienie się na brak dość szybkich rezultatów pracy przynosi samej sprawie nieobliczalne szkody, odwlekając jeszcze bardziej wyniki podjętych zabiegów, lub nawet niszcząc je w samym zarodku. Ma to szczególnie miejsce w pracy wychowawczej, i dlatego to nazwaliśmy długomyślność właściwą cnotą wychowawcy, nikt bowiem nie potrzebuje jej w tym stopniu, co ci wszyscy, którzy z racji swego zawodu pracują nad wychowaniem innych. Łatwo zrozumieć dlaczego.
Oto praca wychowawcza winna się zawsze rachować z jednym czynnikiem, z którym inne dziedziny działalności ludzkiej nie mają w tym stopniu do czynienia, mianowicie z wolną wolą wychowanka. Na czynnik ten wpływać można i trzeba, i wiemy dobrze, że wpływy wychowawcze mogą go bardzo daleko przeobrazić: a jednak nie może tu być mowy o takim koniecznym oddziaływaniu, które by się dało ująć w jakieś prawa funkcjonujące z niezawodną ścisłością, jak to ma miejsce na tylu innych polach twórczości ludzkiej.
Nie należy nigdy o tym zapominać, gdy się porówna pracę wychowawczą z którąkolwiek inną czynnością ludzką, która też coś przetwarza, np. z uprawą roli. I w tych wszystkich zabiegach owoce pracy mogą zawieść, dzięki przypadkowemu działaniu czynników obcych, ale ze strony np. samego uprawianego pola żadnej nie można spotkać przeszkody: ono biernie poddaje się zabiegom rolnika, i jeśli ten ostatni pozna dobrze jego własności i potrafi je należycie wyzyskać, to pole przy sprzyjających okolicznościach zewnętrznych nie zawiedzie jego oczekiwań.
Inaczej rzecz się ma w wychowaniu, w tej trudnej, ale i tak ciekawej pracy nad uprawą charakterów. Głównym jej zadaniem jest nauczyć chcenia, nie tego przemijającego i zmiennego, które zachcianką nazywamy – to i bez nauki potrafimy – ale tego mocnego i głębokiego napięcia woli, które równo i wytrwale zdąża do raz zamierzonego celu. Jest to proces powolny, stopniowo tylko przekształcający tę władzę duchowego pożądania, jaką jest wola i wytwarzający w niej pewne stałe usposobienia do regularnego wysiłku w tym lub innym kierunku. Napotyka on na różne trudności zarówno zewnętrzne, w postaci różnych przeszkód, które zatrzymują nie dość jeszcze utrwaloną wolę, jak i wewnętrzne, spowodowane zakorzenionymi już tam może przeciwnymi nałogami, które trzeba będzie dopiero wyrwać, aby móc na ich miejsce ugruntować cnotę.
Wychowawca winien umieć rozumnie wpływać na ten proces kształtowania się woli w wychowanku i znać wszystkie środki, które do tego służą; ale jednocześnie nie powinien się on łudzić, że ta praca jest tak całkowicie w jego ręku, jak to ma miejsce w innych dziedzinach twórczości ludzkiej. Jego wpływ w stosunku do samej woli będzie zawsze tylko pośredni, nawet zewnętrzny, sam proces powstawania w woli stałych usposobień jest czymś samorzutnym, tak jak samorzutnym jest każdy wolny czyn człowieka, wypływający z jego rozumnej woli. Podniecić do niego i zachęcić z zewnątrz może i kto inny, ale wykonać go wewnętrznie i utrwalić sobie w ten sposób samą zdolność wykonywania go może jedna tylko wola.
Z samego podstawowego pojęcia wolności człowieka wypływa, że indywidualny rozwój woli w każdej jednostce nie podlega żadnym jednolitym prawom. Każda dusza kształtuje sobie odrębnie swój indywidualny charakter, według własnego jakiegoś planu, który sobie sama nadaje, rzeźbiąc niejako czynami swe władze i nadając im te lub inne sprawności. Proces ten zawsze zachowa tę cechę niezależności wobec zewnętrznych wpływów wychowawczych i na tym właśnie polega jego doniosłość. Człowiek może wszystko inne od swego otoczenia otrzymać, ale to wewnętrzne przeistoczenie swoich władz psychicznych jakim jest wykształcenie, a jeszcze bardziej wychowanie, przy największej pomocy ze strony swego otoczenia winien on sobie dać sam.
Licząc się z tym podstawowym prawem wychowania, dobry wychowawca nie tylko powinien pamiętać o tym wszystkim, czym może wychowankowi przyjść z pomocą, ale też i o tym, czym może mu w tej pracy nad sobą przeszkodzić. Przeszkodą zaś i utrudnieniem tej pracy samowychowawczej będzie nie tylko to, co wprost deprawuje, jak zachęta do złego, albo zły przykład, ale i nieumiejętne używanie samych czynników wychowawczych i niedostateczne liczenie się z samorzutnością procesu samowychowania, który się w wychowanku odbywa, z linią jego rozwoju, która nieraz nie odpowiada oczekiwaniom, lub choćby z jego tempem zbyt powolnym, powodującym zniechęcenie i wybuchy niecierpliwości. Tu właśnie ukazuje się nam niezmierna doniosłość długomyślności w pracy wychowawczej.
Jak dzieci, zasiawszy roślinę i doczekawszy się nareszcie pączków, zaczynają je z niecierpliwością paluszkami rozwijać, aby się prędzej doczekać kwiatów, przez co przyśpieszają tylko ich uwiąd, podobnie i nieraz wychowawcy, nie mogąc się dość prędko doczekać rozwoju cnót w wychowankach, zaczynają z niecierpliwością dłubać palcami w ich duszach i psują przez to najlepiej rozpoczętą pracę. Zdarzy się niekiedy, że i od początku sprawa nie została jak należy postawiona, że rozkaz lub zakaz nie został ani dość jasno, ani dość stanowczo dany, i wnet się zaczyna to nieznośne gderanie: „Kiedyż ty nareszcie zrozumiesz. Ile razy trzeba ci powtarzać…” i tym podobne. Pamiętamy wszyscy z młodych naszych lat, jak strasznie nas ten brak długomyślności u niektórych naszych wychowawców niecierpliwił, kwasił i zniechęcał!
Wychowawca winien doskonale posiadać sztukę rozkazywania: winien on umieć, wedle słów Stefana Garczyńskiego, „dać rozkaz i siłę z rozkazem”, to znaczy jasnym i stanowczym wypowiedzeniem swej woli przelać niejako jej moc, jej napięcie do duszy dziecka. Ale i wtedy nie wolno mu spodziewać się, że ten jego rozkaz zostanie z jakąś mechaniczną ścisłością wykonany, jak poruszenie kółka w maszynie po naciśnięciu sprężyny: nie wolno mu nie rachować się z trudnościami, z którymi się jego rozkaz w młodej duszy może spotkać. Nieraz wypadnie mu zastosować i jakieś silniejsze środki, aby przełamać w niej bezład lub lenistwo, albo też i nieposłuszeństwo i upór. Ale i wtedy winien on zachować całkowite panowanie nad sobą, znamionujące siłę ducha: poddawanie się zniechęceniu i odruchom niecierpliwości w takich chwilach ujawnia zawsze pewną słabość, którą dziecko prędzej czy później instynktownie odczuje i która go tylko zachęci do oporu.
Zrozumienie ogromnej doniosłości długomyślności jest tym ważniejsze, że to niecierpliwienie się na nie dość szybkie rezultaty zabiegów wychowawczych tak łatwo maskuje się pozorami gorliwości o dobro wychowanków. Niejeden, albo i niejedna, nim sobie uświadomią, na czym zło niecierpliwienia się polega, są święcie przekonani, iż całe to nieznośne gderanie tylko przecież dobro dzieci ma na celu. A gdy głębiej w siebie wejrzą, wnet się spostrzegą, ile tam jest – obok zwykłego niepanowania nad gniewem – zadrażnionej miłości własnej, która cierpi z tego powodu, że nasze tak gorliwe nieraz zabiegi nie przynoszą dość szybko widocznych rezultatów.
Toteż podstawowym nastrojem duszy, jaki długomyślność winna dać każdemu wychowawcy, jest wyzwolenie z ciasnego obrachowania owoców pracy wychowawczej podług natychmiastowych rezultatów. Ona winna podnieść wzrok jego duszy w dal, nauczyć go pracować na dalszą nieco metę w przekonaniu, iż mocne charaktery krystalizują się powoli, tak jak i wielkie kryształy.
Wychowujemy na całe życie, a poza nim na wieczność i ten trwały rezultat, który by pozostał na wieki, winniśmy wciąż mieć przed oczami we wszystkich naszych pracach wychowawczych. Nie wolno nam zniechęcać się do niego dlatego tylko, iż bezpośrednio nasze zabiegi wychowawcze nie przynoszą takich rezultatów, jakich żeśmy się spodziewali albo też, że zupełnie zawodzą. Dusze rozwijają się tak rozmaicie i Bóg kieruje nimi po tak niedościgłych dla naszego umysłu ścieżkach, iż nigdy nie możemy wiedzieć, czy nie nastąpi w nich kiedyś zwrot, którego byśmy się nigdy po nich nie spodziewali na podstawie ich dotychczasowego postępowania. Pomimo więc bezpośrednich niepowodzeń, należy dalej spokojnie i miarowo siać zdrowe ziarno wychowania chrześcijańskiego w na pozór najbardziej nawet nieurodzajne grunta, gdyż nigdy nie można być pewnym, że nie przeistoczą się one kiedyś w żyzną rolę, gdy je Bóg rosą swej łaski nawiedzi.
Póki człowiek żyje, zwątpić o nim nie wolno. Z najbardziej zdeprawowanym człowiekiem należy tak postępować, aby odczuł i zrozumiał, iż się zawsze ufa w możność jego poprawy. Zawsze trzeba dla niego umieć znaleźć jakieś zdrowe ziarno, które nieraz długo leżeć będzie martwe lub nawet podeptane w jego pamięci, aż wreszcie przyjdzie może chwila, kiedy zacznie kiełkować, wzrośnie, zakwitnie i rozpromieni mu duszę. Jednego się tylko trzeba tu wyrzec, to jest tego nieumiarkowanego pragnienia, aby widzieć samemu rezultaty swych wysiłków, aby się nimi samymi radować. Radość ta zresztą nie minie dobrego siewcę choćby i nie on był tym, który owoc będzie zbierać, jak to sam Zbawiciel cudownie wyraził:
„A kto żnie, bierze zapłatę i zbiera owoc do żywota wiecznego, aby i który sieje weselił się społu i który żnie. Albowiem w tym przysłowiu jest prawdziwe, iż inny jest, który sieje a inny, który żnie” (J 4,36-37)[2].
Zaś św. Paweł, rozwijając dalej tę myśl Chrystusa, przypomina tym wszystkim, którzy są współpracownikami Bożymi w dziele zbawienia, a więc i w dziele wychowania, że decydujący czynnik nie jest w ich ręku, ale w ręku Boga:
„Ja sadziłem, Apollo podlewał, ale Bóg dał wzrost. A tak ani ten, kto sadzi, jest czymś, ani kto polewa, ale Bóg, który wzrost daje. A ten, co sadzi i ten, co polewa, jedno są, każdy zaś weźmie zapłatę swoją według trudu swego” (1 Kor 3,6-8).
***
Tak nam się przedstawia odszukana u samego źródła naszej wiary owa ciekawa cnota długomyślności. Zapewne, że ustępuje ona miejsca ważniejszym i bardziej podstawowym cnotom, a jednak i ona jest konieczna do pełni doskonałości życia moralnego, a już w dziedzinie wychowania jest zupełnie nieodzowna. Doniosłość jej dla wychowawców najlepiej określił sam św. Paweł, gdy pisał do Tymoteusza w swym drugim liście:
„Zaklinam cię przed Bogiem i przed Jezusem Chrystusem, który będzie sądził żywych i umarłych, na przyjście Jego i na Jego królestwo: opowiadaj słowo, nalegaj w czas i nie w czas, przekonuj, proś, karć z całkowitą długomyślnością[3] i nauką” (2 Tm 4,1-2).
Jak widzimy, to tak gorące wezwanie do gorliwości oddziaływania na innych jest tu uzależnione od dwóch warunków: po pierwsze, winno ono być doktrynalne, to znaczy nie opierać się na własnym widzimisię wychowawcy, ale na chrześcijańskiej nauce o życiu moralnym i jego wymaganiach; po wtóre, winno ono być natchnione długomyślnością, to znaczy sięgać w dal i nie załamywać linii postępowania wybuchami niecierpliwości, wtedy gdy rezultaty każą na siebie czekać, „Owoc przynieść w cierpliwości”, oto formuła długomyślności z ust Zbawiciela wyjęta.
Od Niego to zaczerpnęła swe głębokie przekonanie o niezmiernej doniosłości długomyślności w pracy wychowawczej matka Marcelina Darowska. Głęboka znajomość Pisma Św., którym karmiła ona swą modlitwę, doprowadziła ją do odkrycia u św. Pawła tej zapomnianej sprężyny moralnej, tak ważnej w pracy nad wychowaniem, a mistyczne obcowanie ze Zbawicielem, przez które On sam ją przygotował do wielkich zadań wychowawczych, rzuciły jej jeszcze nowe światło na cnotę dlugomyślności. Oto jak przedstawiała ona w 1861 r. to, co jej Chrystus w jednej z takich komunikacji mistycznych dał na temat długomyślności do zrozumienia:
„Pan mi wytłumaczył długomyślność. Nie jest ona cierpliwością spokojnie i bezczynnie czekającą, ale pracą wytrwałą, usilną, bez żadnego zaniedbania w spełnianiu woli Bożej, w doprowadzeniu dusz naszych tam, gdzie je Bóg mieć chce; ale bez niecierpliwości i ciągłego oglądania się [na to], cośmy zrobili, ile czasu upłynęło, gdzie są owoce. Długomyślność to zaufanie Bogu, Panu przyszłości, przy pracy niezmordowanej, niezmiennej, nieustannej”.
[1] W Biblii Tysiąclecia tłumaczenie to brzmi: „Wytrwałość zaś winna być dziełem doskonałym” [przyp. red.].
[2] W Biblii Tysiąclecia: „Żniwiarz otrzymuje już zapłatę i zbiera plon na życie wieczne, tak iż siewca cieszy się razem ze żniwiarzem. Tu bowiem okazuje się prawdziwym powiedzenie: Jeden sieje, a drugi zbiera” [przyp. red.].
[3] Współczesne przekłady Biblii używają w tym miejscu słowa „cierpliwość” [przyp. red.].
Wykorzystane grafiki:
- Quentin Matsys, Wyrzucenie kupców ze Świątyni, XVI w., obecnie w Koninklijk Museum voor Schone Kunsten Antwerpen.
- Adriaen van Ostade, Nauczyciel, XVII w., obecnie w Musée du Louvre.
- Jan Steen, Szkoła dla dziewcząt i chłopców, XVII w., obecnie w Scottish National Gallery.
- Jan Steen, W wiejskiej szkole, XVII w., obecnie w National Gallery of Ireland.
- Krzysztof Lubieniecki, Bakałarz otoczony dziećmi, XVIII w., obecnie w Muzeum Narodowym w Warszawie.
- Zdjęcie bł. Marceliny Darowskiej z wychowanką, fotografia ze strony Zgromadzenia Sióstr Niepokalanego Poczęcia N.M.P.