MENU
Jacek Woroniecki OP, „Posłannictwo św. Teresy od Dzieciątka Jezus” (cz. III)
Fot. Lawrence Lew OP

Fot. Lawrence Lew OP

Jest jeszcze jeden czynnik naszego ży­cia nadprzyrodzonego, który ma za zadanie w szczególny sposób rozwinąć i utrwalić ten dzie­cięcy charakter naszego życia religijnego: jest nim ten z darów Ducha Świętego., który po polsku bardzo nieściśle nazywamy darem pobożności. On to winien dać ostateczną formę temu nastrojowi dziecięctwa, który, jak to widzieliśmy, zawarty jest już w samych cnotach teologicznych.

W życiu św. Tereski znajdujemy cudowne prze­jawy tej mistycznej działalności Ducha Świętego, za­mieszkującego w naszych duszach.

Darami Ducha Świętego nazywamy pewne szczególne usposobienia, które wraz z łaską udzielone są w sposób nadprzyrodzony naszym władzom psy­chicznym i sprawują w nich to, że człowiek staje się nader uległy inspiracjom i impulsom Ducha Świętego, szczególnie w pewnych bardziej trudnych za­daniach życia religijnego.

Jednym z takich trudnych zadań jest właśnie ustalenie między duszą a Bogiem stosunku ro­dzinnego, tak aby dusza nauczyła się obcować z Bogiem jak dziecko z ojcem i uważać wszyst­ko, co Boże, wszystko, co się odnosi do Jego czci, do Jego Królestwa na ziemi, za swoje własne rodzinne sprawy. Nie jest to rzeczą łatwą. Dusza, oświecona łaską, nie przestaje widzieć nieskończo­nej przepaści, dzielącej zawsze stworzenie od Stwórcy, zwiększonej jeszcze – jeśli nieskończo­ność można zwiększyć – obrazą, którą Bogu grzech wyrządza; stąd łatwo wzbudza ona w sobie bezmierną cześć, bojaźń lub nawet nadzieję na mi­łosierdzie Pańskie, ale trudniej jej się zdobyć na to poufałe obcowanie, które winno mieć miej­sce między dziećmi i rodzicami. A jednak Bóg tego od nas żąda i czeka na to. Nie na darmo pierwszymi słowami modlitwy, której Chrystus przy­szedł świat nauczyć, jest: „Ojcze nasz”. Toteż i Duch Święty, czuwający z niesłychaną pieczołowitością nad rozwojem naszego życia duchownego, sam, jak nas uczy św. Paweł, woła za nas w sercach na­szych: „Abba, co znaczy: Ojcze” (Ga 4,6). I nie tylko pojedynczymi impulsami nas do tego po­budza, ale wytwarza w naszych duszach stałe usposobienie do obcowania z Bogiem, jak dzieci z ojcem, i to właśnie usposobienie stanowi ten osobny dar zwany po łacinie: pietas. Łacińskie pietas obejmuje to wszystko, co składa się na właściwy stosunek dzieci do rodziców: i miłość, i szacunek, i cześć, i ufność, i ten jakiś charakter poufałości, wypływającej z codziennego obcowa­nia. Polski wyraz „pobożność” wszystkiego tego nie zawiera i dlatego też nie daje on nam właściwego zrozumienia tego nastroju nadprzyrodzonego, któ­ry na tym właśnie polega, że do stosunków z Bo­giem przenosimy istotne cechy naszych stosunków rodzinnych. Może należałoby zastąpić go termi­nem „pietyzm”.

Carl Larsson, "Brita i ja"

Carl Larsson, „Brita i ja”

Życie św. Tereski Martin jest cudowną ilustra­cją takiego pietyzmu, który przybiera u niej cechy wyraźnie mistyczne. Znała ona dobrze te słowa św. Pawła (Rz 8, 15 i Ga 4, 6), w któ­rych tak wyraźnie zaznaczone jest to działanie Ducha Świętego, stanowiące dar pietyzmu, i nie tylko mu się nie opierała, ale przeciwnie – dawała mu się w całej pełni powodować, aby się coraz bardziej czuć dzieckiem Bożym.

Już w dzieciństwie, nim wstąpiła do Karmelu, opisuje swą podróż do Rzymu i mówi, że zwykła była postępować z jakąś dziwną śmiałością wobec rzeczy świętych: „zachowywałam się jak dziecko w domu rodzicielskim, które sądzi, że wszystko mu wolno i które uważa skarby swego ojca za swoje własne”. Ufność ta i poufałość wzrosły jeszcze bardziej, gdy wstąpiła do Karmelu i stała się domowniczką Bożą.

„Co za radość, mawiała, móc nazywać Boga na­szym Ojcem” i nieraz przy tym, jak zauważono, oczy jej zachodziły łzami wzruszenia.

Do szczytu jednak ten nastrój dziecinnej poufa­łości doszedł w ostatnim roku jej życia i z okazji ostatniego namaszczenia uzewnętrznił się w for­mie, która na zawsze pozostanie klasycznym wy­razem daru pietyzmu:

„Gdybym miała umrzeć, nie otrzymawszy ostat­niego namaszczenia, mówiła raz do sióstr, nale­żałoby to rozumieć w ten sposób, że Pan Bóg sam przyszedł mnie wziąć bez ceremonii do sie­bie. Bez wątpienia jest to łaska być zaopatrzonym sakramentami, lecz gdy Pan Bóg tego nie chce, to nic nie szkodzi. Wszystko jest łaską”.

Sens powyższych słów jest ten: ludzi, z którymi łączą nas stosunki oficjalne przyjmujemy z pewnymi ceremoniami i od nich też spodziewamy się pe­wnych ceremonii, ale w stosunkach rodzinnych tego nie ma. I oto św. Tereska nie dziwiłaby się, gdyby ją jej Pan zabrał do siebie, nie zważając na brak tej ostatniej toalety, którą ostatnie namaszczenie ole­jem świętym daje duszy.

Papa le bon Dieu. Nic lepiej od tych słów nie streszcza dziejowej misji świętej karmelitanki z Lisieux. Jej już nie wystarczało nazywać Boga Ojcem, i chcąc wyrazić czym był dla niej ten, „od którego wszelkie ojcostwo na niebie i na ziemi jest nazwane” (Ef 3,15)[1] nie znajdowała innego słowa, jak to pieszczotliwe, które własnemu swemu ojcu dawała.

Papa le bon Dieu to cudowny klejnot do­rzucony przez św. Tereskę do tak już bogatego słownictwa mistyki katolickiej i dziś już nikt o darze pietyzmu nie będzie mógł mówić i pisać bez zrobienia zeń użytku i bez wspomnienia świę­tej jego autorki.

Lucas Cranach Starszy, "Chrystus błogosławiący dzieci"

Lucas Cranach Starszy, „Chrystus błogosławiący dzieci”

I my też w dobie, kiedy Stolica Apostolska dała Ją całemu światu jako wzór do naśladowa­nia, winniśmy radować się Duchem Świętym na widok tej świętej dzieciny, której życie wymowniej od pism i słów porywa nas do Boga. I radować winniśmy się z Chrystusem na myśl o tej kró­lewskiej drodze dziecięctwa duchowego, zawartej w cnotach i pismach świętej karmelitanki z Lisieux i mającej prostować nasze pojęcia i uprzedzenia co do świętości. Dziejowa jej misja na tym polega, aby nas przekonać, że świętość, jako dzieło Boże, żąda z naszej strony dziecinnej uległości dla Bo­ga. Aby zrozumieć doskonałość chrześcijańską i świętość, aby dać się nimi porwać i przerobić na modłę Bożą, trzeba przez cnoty teologiczne i dar pobożności, czyli pietyzmu, udziecinnić swą duszę w stosunku do Boga i w tym stanie dzie­cięctwa wytrwać.

Nie złamie to naszych władz przyrodzonych – przeciwnie, w tej atmosferze dziecięctwa Bożego rozkwitną one w całej pełni, nabędą jakiejś nie­znanej światu mocy, światła i barwy, nabiorą tej pewnej swobody Synów Bożych, którą tylko Bóg jest w możności dać duszy.

Takimi dziećmi były wszystkie wielkie postacie Starego i Nowego Testamentu, takimi dziećmi były i takie potężne duchy chrześcijańskie, jak św. Augustyn, św. Tomasz z Akwinu, św. Jan od Krzyża, św. Wincenty a Paulo i tylu, tylu innych, w przypadku których sami nie wiemy, co bardziej podziwiać: czy potęgę ich geniuszu, czy  dziecinną prosto­tę ich życia duchowego i obcowania z Bogiem.

To jest sekret ich świętości i ten sekret św. Tereska przyszła przypomnieć współczesnym po­koleniom, zbyt przejętym złudnymi wielkościami tego świata.

Jacek Woroniecki OP

Źródło: „Szkoła Chrystusowa”, r. 2, t. 3, 1931, s. 144-157, dostępne w Dominikańskiej Bibliotece Cyfrowej „Armarium„.

[1] W Biblii Tysiąclecia tłumaczenie to jest nieco inne: „od którego bierze nazwę wszelki ród na niebie i na ziemi” [przyp. red.].

 

Wykorzystane grafiki:

  • Adoratio, fot. Lawrence Lew OP / CC BY-NC-ND 2.0.
  • Carl Larsson, Brita i ja, XIX w., obecnie w Nationalmuseum (Sztokholm).
  • Lucas Cranach Starszy, Chrystus błogosławiący dzieci, XVI w., obecnie w Zamku Królewskim na Wawelu.

 

BACK TO TOP