Jest jeszcze jeden czynnik naszego życia nadprzyrodzonego, który ma za zadanie w szczególny sposób rozwinąć i utrwalić ten dziecięcy charakter naszego życia religijnego: jest nim ten z darów Ducha Świętego., który po polsku bardzo nieściśle nazywamy darem pobożności. On to winien dać ostateczną formę temu nastrojowi dziecięctwa, który, jak to widzieliśmy, zawarty jest już w samych cnotach teologicznych.
W życiu św. Tereski znajdujemy cudowne przejawy tej mistycznej działalności Ducha Świętego, zamieszkującego w naszych duszach.
Darami Ducha Świętego nazywamy pewne szczególne usposobienia, które wraz z łaską udzielone są w sposób nadprzyrodzony naszym władzom psychicznym i sprawują w nich to, że człowiek staje się nader uległy inspiracjom i impulsom Ducha Świętego, szczególnie w pewnych bardziej trudnych zadaniach życia religijnego.
Jednym z takich trudnych zadań jest właśnie ustalenie między duszą a Bogiem stosunku rodzinnego, tak aby dusza nauczyła się obcować z Bogiem jak dziecko z ojcem i uważać wszystko, co Boże, wszystko, co się odnosi do Jego czci, do Jego Królestwa na ziemi, za swoje własne rodzinne sprawy. Nie jest to rzeczą łatwą. Dusza, oświecona łaską, nie przestaje widzieć nieskończonej przepaści, dzielącej zawsze stworzenie od Stwórcy, zwiększonej jeszcze – jeśli nieskończoność można zwiększyć – obrazą, którą Bogu grzech wyrządza; stąd łatwo wzbudza ona w sobie bezmierną cześć, bojaźń lub nawet nadzieję na miłosierdzie Pańskie, ale trudniej jej się zdobyć na to poufałe obcowanie, które winno mieć miejsce między dziećmi i rodzicami. A jednak Bóg tego od nas żąda i czeka na to. Nie na darmo pierwszymi słowami modlitwy, której Chrystus przyszedł świat nauczyć, jest: „Ojcze nasz”. Toteż i Duch Święty, czuwający z niesłychaną pieczołowitością nad rozwojem naszego życia duchownego, sam, jak nas uczy św. Paweł, woła za nas w sercach naszych: „Abba, co znaczy: Ojcze” (Ga 4,6). I nie tylko pojedynczymi impulsami nas do tego pobudza, ale wytwarza w naszych duszach stałe usposobienie do obcowania z Bogiem, jak dzieci z ojcem, i to właśnie usposobienie stanowi ten osobny dar zwany po łacinie: pietas. Łacińskie pietas obejmuje to wszystko, co składa się na właściwy stosunek dzieci do rodziców: i miłość, i szacunek, i cześć, i ufność, i ten jakiś charakter poufałości, wypływającej z codziennego obcowania. Polski wyraz „pobożność” wszystkiego tego nie zawiera i dlatego też nie daje on nam właściwego zrozumienia tego nastroju nadprzyrodzonego, który na tym właśnie polega, że do stosunków z Bogiem przenosimy istotne cechy naszych stosunków rodzinnych. Może należałoby zastąpić go terminem „pietyzm”.
Życie św. Tereski Martin jest cudowną ilustracją takiego pietyzmu, który przybiera u niej cechy wyraźnie mistyczne. Znała ona dobrze te słowa św. Pawła (Rz 8, 15 i Ga 4, 6), w których tak wyraźnie zaznaczone jest to działanie Ducha Świętego, stanowiące dar pietyzmu, i nie tylko mu się nie opierała, ale przeciwnie – dawała mu się w całej pełni powodować, aby się coraz bardziej czuć dzieckiem Bożym.
Już w dzieciństwie, nim wstąpiła do Karmelu, opisuje swą podróż do Rzymu i mówi, że zwykła była postępować z jakąś dziwną śmiałością wobec rzeczy świętych: „zachowywałam się jak dziecko w domu rodzicielskim, które sądzi, że wszystko mu wolno i które uważa skarby swego ojca za swoje własne”. Ufność ta i poufałość wzrosły jeszcze bardziej, gdy wstąpiła do Karmelu i stała się domowniczką Bożą.
„Co za radość, mawiała, móc nazywać Boga naszym Ojcem” i nieraz przy tym, jak zauważono, oczy jej zachodziły łzami wzruszenia.
Do szczytu jednak ten nastrój dziecinnej poufałości doszedł w ostatnim roku jej życia i z okazji ostatniego namaszczenia uzewnętrznił się w formie, która na zawsze pozostanie klasycznym wyrazem daru pietyzmu:
„Gdybym miała umrzeć, nie otrzymawszy ostatniego namaszczenia, mówiła raz do sióstr, należałoby to rozumieć w ten sposób, że Pan Bóg sam przyszedł mnie wziąć bez ceremonii do siebie. Bez wątpienia jest to łaska być zaopatrzonym sakramentami, lecz gdy Pan Bóg tego nie chce, to nic nie szkodzi. Wszystko jest łaską”.
Sens powyższych słów jest ten: ludzi, z którymi łączą nas stosunki oficjalne przyjmujemy z pewnymi ceremoniami i od nich też spodziewamy się pewnych ceremonii, ale w stosunkach rodzinnych tego nie ma. I oto św. Tereska nie dziwiłaby się, gdyby ją jej Pan zabrał do siebie, nie zważając na brak tej ostatniej toalety, którą ostatnie namaszczenie olejem świętym daje duszy.
Papa le bon Dieu. Nic lepiej od tych słów nie streszcza dziejowej misji świętej karmelitanki z Lisieux. Jej już nie wystarczało nazywać Boga Ojcem, i chcąc wyrazić czym był dla niej ten, „od którego wszelkie ojcostwo na niebie i na ziemi jest nazwane” (Ef 3,15)[1] nie znajdowała innego słowa, jak to pieszczotliwe, które własnemu swemu ojcu dawała.
Papa le bon Dieu to cudowny klejnot dorzucony przez św. Tereskę do tak już bogatego słownictwa mistyki katolickiej i dziś już nikt o darze pietyzmu nie będzie mógł mówić i pisać bez zrobienia zeń użytku i bez wspomnienia świętej jego autorki.
I my też w dobie, kiedy Stolica Apostolska dała Ją całemu światu jako wzór do naśladowania, winniśmy radować się Duchem Świętym na widok tej świętej dzieciny, której życie wymowniej od pism i słów porywa nas do Boga. I radować winniśmy się z Chrystusem na myśl o tej królewskiej drodze dziecięctwa duchowego, zawartej w cnotach i pismach świętej karmelitanki z Lisieux i mającej prostować nasze pojęcia i uprzedzenia co do świętości. Dziejowa jej misja na tym polega, aby nas przekonać, że świętość, jako dzieło Boże, żąda z naszej strony dziecinnej uległości dla Boga. Aby zrozumieć doskonałość chrześcijańską i świętość, aby dać się nimi porwać i przerobić na modłę Bożą, trzeba przez cnoty teologiczne i dar pobożności, czyli pietyzmu, udziecinnić swą duszę w stosunku do Boga i w tym stanie dziecięctwa wytrwać.
Nie złamie to naszych władz przyrodzonych – przeciwnie, w tej atmosferze dziecięctwa Bożego rozkwitną one w całej pełni, nabędą jakiejś nieznanej światu mocy, światła i barwy, nabiorą tej pewnej swobody Synów Bożych, którą tylko Bóg jest w możności dać duszy.
Takimi dziećmi były wszystkie wielkie postacie Starego i Nowego Testamentu, takimi dziećmi były i takie potężne duchy chrześcijańskie, jak św. Augustyn, św. Tomasz z Akwinu, św. Jan od Krzyża, św. Wincenty a Paulo i tylu, tylu innych, w przypadku których sami nie wiemy, co bardziej podziwiać: czy potęgę ich geniuszu, czy dziecinną prostotę ich życia duchowego i obcowania z Bogiem.
To jest sekret ich świętości i ten sekret św. Tereska przyszła przypomnieć współczesnym pokoleniom, zbyt przejętym złudnymi wielkościami tego świata.
Wykorzystane grafiki:
- Adoratio, fot. Lawrence Lew OP / CC BY-NC-ND 2.0.
- Carl Larsson, Brita i ja, XIX w., obecnie w Nationalmuseum (Sztokholm).
- Lucas Cranach Starszy, Chrystus błogosławiący dzieci, XVI w., obecnie w Zamku Królewskim na Wawelu.